Jadwiga, Krysia i Michał, Ola i Łukasz, Zdjęcia
Świadectwo po 15-dniowych rekolekcjach Oazy Rodzin I stopnia w Koszalinie.
Moje świadectwo w ostatnim dniu rekolekcji rozpoczęłam mniej więcej w ten sposób: Zawsze miałam dobre relacje z moim mężem, ale rekolekcje pozwoliły mi spojrzeć na te relacje w innym, nowym świetle. Co spowodowało to „inne, nowe spojrzenie”?
Na pewno przyczyniło się do tego ponowne odkrywanie w każdym dniu rekolekcji prawd, które są podstawą naszego chrześcijańskiego życia. Prawd o których chciałam pamiętać i stosować się do nich przez całe nasze wspólne małżeńskie życie, a jednak w trudniejszych momentach nie potrafiłam tego uczynić.
Na zaproszeniu na nasz ślub umieściliśmy cytat z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian: Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje.
Bardzo chciałam, żeby moja miłość do męża była właśnie taka jak w Hymnie o miłości. Przyszedł jednak czas, w którym pojawiły się problemy życiowe z którymi trudno było sobie poradzić. Wtedy moja miłość stała się egocentryczna i zaborcza; czyli pojawił się brak miłości, odwrotność tego o czym pisze św. Paweł. Pomimo tego zawsze staraliśmy się rozmawiać ze sobą (niekiedy burzliwie) i wyjaśniać sporne kwestie. Jednak efekt był taki, że to mąż prawie zawsze mi ustępował, a nie ja jemu. W ten sposób nasze relacje były podtrzymywane, ale pasje i zainteresowania mojego męża zostały znacznie ograniczone. Pamiętam, że nie potrafiłam wtedy poradzić sobie z takimi emocjami jak obawa, lęk, brak poczucia bezpieczeństwa, ale też zazdrość, frustracja, złość, poczucie niesprawiedliwości. Staszek chciał się wspinać, jeździć w wysokie góry (Tatry, Alpy), ale w imię jedności małżeńskiej zrezygnował z tego lub ograniczył do minimum.
Ta historia jest zamknięta, wszystko (albo prawie wszystko) zostało już wyjaśnione i oczyszczone w naszych relacjach. Jednak wydarzenia sprzed lat czasem wracają; w moim poczuciu winy, w jego frustracji z powodu niezrealizowanych pasji.
Na rekolekcjach kluczowa była dla mnie Spowiedź, jako Sakrament wielkiej łaski i wyraz miłości Boga do człowieka. Zrozumiałam, że żal za grzechy to tylko jeden z warunków spowiedzi (wcale nie najważniejszy), że nie możemy się na nim zatrzymywać, bo wtedy grzeszymy brakiem miłości do siebie. Bóg nam wybaczył, więc i my musimy wybaczyć sami sobie i sobie nawzajem. Musimy odciąć się od tego co było złe w naszym życiu, a nie bez przerwy rozpamiętywać minione grzechy. Najistotniejszym warunkiem spowiedzi jest zadośćuczynienie. Co mogę zrobić, by zło naprawić? Do tej pory przeważnie przepraszałam Pana Boga i moich najbliższych. To też jest ważne, ale Pan Bóg oczekuje od nas czegoś więcej, oczekuje konkretów. Najlepiej można określić konkretne, naprawcze działania przez przemyślenie ich i zapisanie. To wymaga wysiłku, ale też zobowiązuje do rozliczenia się z tego, na ile się z planu poprawy wywiązałam. Ciężar grzesznej przeszłości zostaje przerzucony w pełną nadziei przyszłość, w której mamy szansę stawać się, krok po kroku, nowym Człowiekiem.
Wydarzeniem, na którym w pełni uświadomiłam sobie wagę i ważność relacji pomiędzy mężem, a żoną w świetle nauki Jezusa Chrystusa były rozmowy stanowe kobiet. Dosłownie chwilę wcześniej rozważałam Zasady życia domowego – wzniosły wzór dla mężów i żon z Listu do Efezjan, gdzie św. Paweł pisze: Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej. Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła: On – Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom – we wszystkim. Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, (…). W kontekście wcześniejszej spowiedzi, rozważania powyższego fragmentu Pisma św. oraz wypowiedzi innych kobiet uświadomiłam sobie w pełni, że lubię, gdy to mój mąż kieruje naszym życiem rodzinnym, a ja mu w tym jedynie towarzyszę, doradzam, wspieram. Jest wiele decyzji, które po wcześniejszych rozmowach podejmujemy wspólnie, ale sprawy finansowe pozostawiam na jego głowie i jest mi z tym dobrze. Myślę, iż obszar jego „zarządzania” w rodzinie, z obopólnym pożytkiem, mógłby być jeszcze większy niż obecnie. Przemawia za tym jego męski racjonalizm, zdolność do logicznego i perspektywicznego myślenia, nie poddawanie się emocjom (to moja specjalność!).
Ważnym dla mnie wydarzeniem był też rekolekcyjny dialog małżeński. Omówiliśmy na nim istotne kwestie małżeńskie i rodzinne, które mocno leżały mi na sercu. Czułam się odpowiedzialna za nie (syndrom „Matki Polki”?), a na dialogu „puściłam je”. Zdałam sobie sprawę, iż nie wszystko ode mnie zależy, a moimi przesadzonymi staraniami mogę bardziej zaszkodzić niż pomóc. Ostateczną decyzję w poruszonej na dialogu sprawie pozostawiłam mężowi. Postanowiłam go wspierać modlitwą, by jego decyzja dobrze nam służyła i wpisywała się w Boży plan zbawienia. Mam pokój w sercu, moja miłość i oddanie będą jednakowe, niezależnie od tego co postanowi. Mam gorące pragnienie, by wspierać mojego męża, jego siłę, męskość, odwagę, poczucie odpowiedzialności za nas i naszą rodzinę, dobre serce i jeszcze wiele innych dobrych cech.
Sprawy o których pisałam powyżej były wynikiem moich przemyśleń na które miały wpływ słowa, które usłyszałam w czasie rekolekcji lub które przeczytałam w Piśmie św. Natomiast moje serce zostało poruszone najbardziej podczas małżeńskiej adoracji Pana Jezusa i podczas modlitwy wstawienniczej całej Wspólnoty. Bliskość Eucharystii była tak duża jak jeszcze nigdy dotychczas. Słowa, które wypowiedział mój mąż podczas modlitwy, głęboko mnie poruszyły; zobaczyłam człowieka wierzącego w Boga, wrażliwego, troszczącego się o rodzinę, ale też pełnego wdzięczności i ufającego w Miłosierdzie Boże. To, a także doświadczenie prawdziwej wspólnoty (małżeńskiej oraz z innymi rodzinami) są tymi najważniejszymi sprawami, owocem tych rekolekcji, czymś co pozostanie w mej pamięci i w moim sercu na zawsze.
Koszalin 20.07 – 5.08.2015r. Jadwiga Wydra
Na początku było Słowo… Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo……….
Czasami czekamy na wielki cud, znak, chcemy fizycznie doświadczyć Boga, i właśnie wtedy najprościej Go przeoczyć. Bóg przychodzi do Nas w prostocie w codzienności poprzez Słowo Boże, ludzi i ich świadectwa. Właśnie takiego Boga doświadczyłam na tych rekolekcjach.
Ja także modliłam się o znak od Pana Boga, aby wskazał mi rozwiązanie i wtedy przemówił do mnie w drugi dzień Oazy słowami z Ewangelii św. Mateusza 12,39: „Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza”.
Bóg poprzez trudne i niezrozumiale wydarzenia uczy nas cierpliwości i zaufania. Doświadczamy w naszym życiu czasu niepewności i oczekiwania, ale musimy pamiętać, że po trzech dniach i trzech nocach pomiędzy Golgotą a pustym grobem następuje poranek Zmartwychwstania. W tych słowach znalazłam odpowiedź i jednocześnie nadzieję, która nigdy nie umiera: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który jest nam dany” (Rz 5,5). W tym samym momencie otrzymałam słowo, że ilekroć niedomagamy tylekroć silni jesteśmy, chwalimy swoje słabości, aby zamieszkała w nas moc Chrystusa. Jest tylko jedna zasada prosta i zarazem najtrudniejsza należy oddać Bogu wszystko, z czym sobie nie radzimy, co nas boli, czego nie rozumiemy, z czym nie możemy się pogodzić.
Pierwszy dzień szczytu, w którym trzeba było przyjąć Chrystusa, jako Zbawiciela i Pana, ofiarować swoje życie Jezusowi był dla mnie strasznie trudny. Zastanawiałam się jak mam to uczynić skoro wiem, że nie nigdy nie pogodzę się z pewnymi sprawami. Moje podejście było proste: jak Ty mi Boże pomożesz i spełnisz moje marzenie, to ja wtedy uznam Cię za mojego Zbawiciela i Pana. I wtedy przypomniały mi się Słowa z pierwszego czytania, które sama czytałam na mszy, a które - zdałam sobie sprawę - były skierowane do mnie: „myśli wasze nie są moimi myślami, a drogi wasze moimi drogami” (Iż 55,8).
Uczepiłam się jakiś czas temu słów z Pisma Świętego, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych i zastanawiałam się, dlaczego mi nie pomoże, dlaczego nie ulży memu cierpieniu. Odpowiedź przyszła także na tych rekolekcjach w słowach Ewangelii z św. Mateusza 4,7: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego”. I uderzyła mnie taka prosta myśl, że przecież nawet, gdy w życiu nie ułoży się po mojej myśli, to przecież nie przestanę wierzyć, nie przestanę Kochać Boga, więc jaki mam problem, żeby ofiarować swoje Życie Jezusowi. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę Bóg prowadził mnie przez całe życie, a ja w swej pysze uważałam, że wszystko zawdzięczam swojej ciężkiej pracy. Od dziecka ufałam Bogu, uciekałam się do niego w najgorszych chwilach raz Go wielbiąc, a raz jak dziecko obrażając się na Niego. A Bóg cały czas ze mną był jak dobry Ojciec, który nie narzuca dziecku, co ma robić, ale pozwala mu popełniać błędy, podejmować decyzje. Pozwala, bym sama z własnej woli idąc za głosem serca odnalazła siebie i swoje powołanie, a przede wszystkim drogę do domu Boga Ojca.
I cały czas Bóg stawia na mej drodze ludzi, posługując się nimi by powiedzieć, to, czego mogę usłyszeć, aby wybrzmiało w moich uszach i dotarło do serca.
Na tych rekolekcjach wielokrotnie musiałam walczyć ze swoimi słabościami, a ilekroć poprosiłam Boga, by mi dopomógł, wszystko się udawało.
Po raz pierwszy na tych rekolekcjach dałam swoje świadectwo. Wiem, że to Duch Święty zadziałał i pokierował nie tylko rozmową, ale i przygotował mnie na nią. Pamiętam, że przed tym powiedziałam do męża, że ja idę po coś na to spotkanie. W jego trakcie opowiedziałam o doświadczeniu przebaczenia w moim życiu. Do tej pory nikomu, poza mężem nie odważyłam się powiedzieć. I uświadomiłam sobie bardzo cenną rzecz, że potrafiłam dzięki Bogu przebaczyć osobie, której najdotkliwiej zraniła mnie w życiu. Ale jeszcze nie przebaczyłam sobie. I dopóki nie przebaczę sobie, nie naprawię swoich relacji z mężem i z Bogiem, gdyż zawsze będę uważać, że nie zasługuję na ich miłość.
W czasie tych rekolekcji najtrudniejsze i dotykające moich ran okazały się nauki stanowe dla kobiet. Po pierwszym spotkaniu łzy same popłynęły, świadectwa kobiet, które doświadczyły lub doświadczają tego samego bólu, problemów, emocji, które umieją nazwać i o których nie wstydzą się mówić, sprawiły, ze coś we mnie pękło, poczułam, że sama już sobie z tym nie poradzę, że muszę oddać to Bogu, choć nie wiedziałam jak mam to zrobić i co to dokładnie oznacza. Po tym spotkaniu nie chciałam iść na kolejne bałam się, że moja rana znowu zacznie krwawić, że znowu będę przeżywała swoją „Golgotę”. Ale wtedy właśnie zrozumiałam, że skupiam się nie na tym, co istotne. Że dlatego co rusz upadam i przez to pozwalam ukrzyżować mnie i męża oraz pogrzebać swoje małżeństwo. Że skupiam się na własnym bólu, na rozgoryczeniu i pretensji względem Boga i nie chcę ukoić w sobie tego żalu i bólu. Zapomniałam, że w tym wszystkim jest mój mąż, że on także cierpi, że razem dźwigamy ten krzyż i za każdym razem, gdy go odpycham, gdy ranimy się słowami, czynami lub zaniechaniem dobrego słowa względem siebie, zakładamy sobie cierniowe korony, poimy się octem zamiast słodką ożywczą wodą.
Wypisując na kartce, za co cenię swojego męża zdałam sobie sprawę, że powinnam podziękować Bogu raz jeszcze, że postawił na mojej drodze tak wspaniałego człowieka i przeprosić za to, że nie umiem docenić tego, co otrzymałam, a skupiam się na tym, czego mi brakuje. Dlatego nie mam pokoju w sobie, bo pokój niesie Bóg, któremu nie pozwalam realizować planu, jaki dla mnie przygotował.
Jestem bardzo wdzięczna Bogu, że zaprosił mnie i mojego męża na te rekolekcje, abyśmy się mogli spotkać w trójkę na modlitwie z Bogiem. Jestem przekonana, że każda z osób na tych rekolekcjach nie znalazła się tam przypadkiem. Przez całe okres rekolekcji mogłam się spotkać z Bogiem poprzez słowo nie tylko czytane i głoszone przez księdza, ale także wypowiadane przez usta wszystkich uczestników. Przez cały ten, jakże piękny i dobry czas rekolekcji, czułam się prowadzona przez Słowo Boże, które dostarczyło mi wzmocnienia, którego potrzebowałam, do tego by zawierzyć i zaufać Bogu, który wie najlepiej, czego mi potrzeba, który mnie zna.
Bardzo dziękuje za odwagę tych wszystkich osób, które wypowiadały świadectwa. Byłam zdumiona, że w tak małej grupie osób znajduje się tyle zranionych serc, które mają podobne do moich doświadczenia, blizny, podobne problemy i rozterki, a mimo to mają tak piękne serca otwarte na Boga i na bliźnich. I tak sobie w duchu pomyślałam: dobry Boże, skoro zaufałam tym wszystkim ludziom, otworzyłam się na nich, to jakże mam Tobie nie zaufać, który dałeś się mi poznać poprzez doświadczenie dobra w drugim człowieku?
Dzięki Tym rekolekcjom odkryłam moc działania Ducha Świętego, narodziłam się powtórnie, jako katoliczka podczas odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych oraz jako żona podczas odnowienia przyrzeczeń małżeńskich.
A przede wszystkim zdałam sobie sprawę, że to nie jest moja wiara i moja droga do zbawienia, ale nasza wspólna, moja i mojego męża, i że w tym wszystkim jest Bóg, który nas poprowadzi, jeżeli mu na to pozwolimy. I jeszcze jedna cenna wiedza dla mnie, że Bóg rozlicza nas nie z grzechów, ale z miłości.
Dziękuję za wszystkie obecne na tej oazie małżeństwa, a także za księdza moderatora, siostry, diakona, kleryka, którzy zapisali dobrym słowem w moim sercu, to, co Bóg chciał mi napisać w liście skierowanym do mnie, do swojego zagubionego „syna marnotrawnego”, na którego z utęsknieniem czekał. Chwała Panu!!!!!
Krysia
Chciałbym powiedzieć, że ten wyjazd na te rekolekcje nie był przypadkowy.
Jesteśmy 1,5 roku w domowym kościele i chciałem jechać na rekolekcje. Jednak moja żona nie była jeszcze gotowa.
Byłem bardzo zdziwiony, gdy nagle, w czerwcu(!) oznajmiła, że chciałaby jeszcze w te wakacje jechać na rekolekcje.
Zacząłem więc intensywnie szukać wolnych miejsc. Przez trzy dni dzwoniłem w różne miejsca. Każdy z animatorów mówił, że jest już za późno i ewentualnie może nas wpisać na listę rezerwową. Minęło parę dni, ale nikt nie oddzwaniał. I zacząłem się modlić, że jak Bóg chce byśmy pojechali w tym roku, właśnie teraz, na rekolekcje, to niech da nam szansę... I zadzwonił telefon od Andrzeja z informacją, że są wolne miejsca na rekolekcje I stopnia OR w Koszalinie.
I tak Bóg zadziałał, jeszcze przed rekolekcjami, wysyłając nam zaproszenie, które z radością przyjęliśmy.
Ja odczułem działanie Boga w dniu, gdy obrałem sobie Pana Jezusa na swojego Pana i Zbawiciela. Zawierzyłem mu swoje życie i pozwoliłem w nim działać według jego woli.
Po raz kolejny doświadczyłem bliskości Boga podczas modlitwy wstawienniczej, gdy poczułem jak mnie ktoś wyraźnie dotyka, gdzieś w okolicach szyi. Myślałem, że żona robi sobie żart albo jakaś inna osoba, która była na mszy św. Jednak obracając się w prawo i w lewo nie ujrzałem nikogo za sobą i tak sobie pomyślałem, że to był dotyk Boga... Ja w to głęboko wierzę.
Michał
Łukasz: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Mam na imię Łukasz, obok jest moja żona, Ola. Małżeństwem jesteśmy prawie 2 lata, w Domowym Kościele również prawie 2 lata, a w tym roku pierwszy raz pojechaliśmy na rekolekcje I stopnia Oazy Rodzin.
Ola: Od samego początku te rekolekcje są dla nas cudem i znakiem od Pana Boga. Dosyć późno upewniliśmy się, że w ogóle będziemy w stanie jechać, więc kiedy na początku roku zadzwoniłam do pary animatorskiej, ta poinformowała mnie, że nasze szanse na wyjazd bliskie są zeru – na liście rezerwowej przed nami było już bodajże 7 rodzin. Ponieważ te rekolekcje, ze względu na ich nietypowy termin, były jedynymi, na które mogliśmy pojechać w te wakacje, uparłam się i poprosiłam o zapisanie nas – mimo wszystko – na ostatnim miejscu na liście rezerwowej. Kiedy w czerwcu zadzwoniłam ponownie, żeby zapytać, jak wygląda nasza sytuacja, dowiedziałam się, że lista jest już zamknięta i wprawdzie może uda się jeszcze wynegocjować jakieś 2 pokoje, ale przed nami na liście rezerwowej wciąż są jeszcze 4 rodziny, więc nasze szanse nadal są bardzo małe. Umówiliśmy się, że jeśli do piątku nie dostaniemy telefonu, będzie to znaczyło, że niestety nic nie udało się załatwić w naszej sprawie. Pamiętam, że telefon zadzwonił w czwartek ok. 21:00 – dosłownie kilka minut po spotkaniu naszego Kręgu, na którym jeszcze chwilę wcześniej mówiliśmy, że wciąż mamy nadzieję na te rekolekcje. I to był pierwszy znak od Pana Boga, który miał pomóc nam zrozumieć, że On naprawdę ma dla nas wspaniały plan.
Na rekolekcje pojechaliśmy z bardzo konkretnym oczekiwaniem – oczekiwaniem nawrócenia z realizacji naszych planów i pomysłów na życie, na odkrywanie i realizację Bożych planów względem nas. Od dnia przyjazdu Pan Bóg bardzo wyraźnie mówił do nas w swoim Słowie:
„On nas pouczy, jak mamy postępować. Wytyczy drogę, którą mamy iść.” (Mi 4, 2)
„Uczynię cię rozważnym i wskażę ci drogę, którą pójdziesz, będę twoim doradcą i nie spuszczę cię z oczu.” (Ps 32, 8)
„Wyczekuj Pana i idź drogą, którą wytyczył.” (Ps 37, 34a)
„Panie, mój Boże, uczyniłeś wiele cudów, w planach względem nas nikt Ci nie dorówna.” (Ps 40, 6a)
Te i wiele innych, bardzo podobnych Słów słyszeliśmy w czasie tych rekolekcji – pomagały nam one w dojrzewaniu do decyzji, żeby odtąd codziennie oddawać kierowanie naszym życiem Chrystusowi, codziennie zawierzać Mu nawet najprostsze sprawy, prosząc: „Jezu, Ty się tym zajmij!”. Pan Bóg zresztą mówił do nas nie tylko przez Pismo Święte, ale również przez ludzi, których postawił na naszej drodze – przez księdza, diakona, kleryka, siostry, diakonię i wszystkich uczestników, którzy każdego dnia ubogacali nas świadectwem swojego pięknego życia.
Łukasz: Bardzo wiele wartościowych słów usłyszeliśmy podczas Szkoły Modlitwy, gdy ks. Diakon na przemian z ks. Klerykiem przybliżali nam temat modlitwy, używając rodzinnych historii czy różnych tego typu porównań. W czwartym dniu rekolekcji stanęliśmy przed decyzją przyjęcia Chrystusa jako Osobistego Pana i Zbawiciela, i bardzo trafiło do mnie porównanie, że z tą decyzją jest bardzo podobnie jak z decyzją o ojcostwie: tak naprawdę to nigdy nie będziemy w pełni na to gotowi i dojrzali, po prostu trzeba tę decyzję podjąć i zaufać Panu Bogu co do reszty.
Ola: Bardzo ważnym momentem w czasie tych rekolekcji była adoracja Najświętszego Sakramentu, podczas której – w blasku Chrystusa, który jest Prawdą – mogliśmy powiedzieć sobie to, na powiedzenie czego nie starczało nam odwagi i czasu w codziennym życiu. Kolejnym ważnym dniem był dla mnie dzień spowiedzi, który uświadomił mi, że muszę przestać skupiać się na moich grzechach i zadręczać się tym, co złego robię, ponieważ to nie z tego będę rozliczona. Będę rozliczona z miłości i to na niej muszę się skupić.
Łukasz: W jedenastym dniu jednym z punktów planu dnia był Dialog Małżeński. Wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo go zaniedbaliśmy – niby z powodu pracy czy różnych innych wymówek nie mieliśmy Dialogu już od ponad trzech miesięcy. A powodem tak naprawdę nie był brak czasu, ale strach i próba uniknięcia rozmowy na bardzo ważny dla nas temat, co do którego mieliśmy odmienne zdanie. Kiedy wreszcie zostaliśmy, w pewnym sensie, „zmuszeni” do spotkania się – nie obyło się bez łez i wielu szczerych, a jednocześnie pełnych miłości słów do siebie nawzajem, za co jestem Panu Bogu ogromnie wdzięczny.
Na zakończenie tego świadectwa, chciałem się podzielić jeszcze jednym odkryciem. W Ruchu Światło-Życie byliśmy już zanim zostaliśmy małżeństwem: ja już prawie 20 lat, Ola troszkę krócej. To są moje czwarte rekolekcje I stopnia, Ola przeżywa już trzecie. I choć sam program rekolekcji tego stopnia jest prawie ten sam, to niesamowite jest odkrywanie wciąż nowych treści i tego, co Pan Bóg w danej chwili i na danym etapie mojego życia chce mi powiedzieć. I czuję ogromną radość z tego, że czy miałem 12, mam 32, czy będę miał 112 lat, czy byłbym „singlem”, mężem czy może kapłanem, w Ruchu Światło-Życie wciąż mogę się formować i mogę żyć tymi samymi wartościami, tym „stylem oazowym”, który on ze sobą niesie. To dzięki rekolekcjom oazowym poznaliśmy się z Olą, to dzięki Oazie dojrzeliśmy do bezalkoholowego wesela, z którego niezmiernie się cieszymy i to dzięki niej trafiliśmy wreszcie do Domowego Kościoła, gdzie chcemy nadal wzrastać na tej drodze dzieła ks. Franciszka Blachnickiego, ku świętości.
Ola: Kiedy dzieliliśmy się tym naszym świadectwem stojąc w prezbiterium, w Dniu Wspólnoty, cały czas widziałam filar tutejszej katedry, a na nim tablicę z cytatem św. Jana Pawła II: „Bogu dziękujcie, ducha nie gaście!” – w nawiązaniu więc do niego: za ten piękny czas rekolekcji oraz za wszystkich, którzy w nich uczestniczyli i ich wspaniałe świadectwo życia – chwała Panu!