W dniach 18 -22.02.2009r. w Siedlcu k. Krzeszowic w pięknej zimowej scenerii rodziny z naszej diecezji przeżywały rekolekcje tematyczne „W Jego Imieniu narody nadzieję pokładać będą. Uczeń Chrystusa – świadek nadziei"

 

Świadectwo z rekolekcji tematycznych „w Jego Imieniu narody nadzieje pokładać będą – chrześcijanin świadkiem nadziei”


Siedlec, 18-22.02.2009 Rekolekcje tematyczne: „ w Jego Imieniu narody nadzieje pokładać będą – chrześcijanin świadkiem nadziei” Na rekolekcje DK staramy się jeździć co roku, dobierając ich tematykę do aktualnego duchowego „zapotrzebowania”. Tego roku jednak (z powodu bardzo rozbudowanych naszych własnych planów, obejmujących czas od wiosny do końca lata) postanowiliśmy wybrać rekolekcje jak najbliżej Krakowa, krótkie, nietrudne, takie, by łatwo a przyjemnie wypełnić siódme kręgowe Zobowiązanie, niejako go „odfajkować”.

Nie mieliśmy żadnych trudności, nie było nerwowej – jak zazwyczaj przed wyjazdem – atmosfery, wszystko według planu. Naszego planu. Wybraliśmy Siedlec koło Krzeszowic. Na miejscu dobre warunki, piękna zima, trochę znajomych twarzy, bardzo kameralnie, nawet kuchnia zapowiadała się dobra (bo prowadzona przez znaną nam już z talentu kulinarnego osobę). Konferencje miała głosić siostra Bogna – to dawało wręcz gwarancję, że będą ciekawe, a temat wydawał się „bezpieczny” – bo o nadziei pokładanej przez narody w Jezusie – a więc nie dotyczący nas bezpośrednio, właściwie znany, więc raczej „przewidywalny”.

 


Już na wieczornej Eucharystii wkradł się cień niepokoju: nawiązanie w homilii ks. Piotra do Ewangelii o uzdrowieniu niewidomego, który ufnie pozwolił Jezusowi poprowadzić się poza wieś, by tam, na uboczu za Jego dotknięciem stopniowo odzyskać wzrok – i pytanie: czy potrafimy teraz, tutaj, na tych rekolekcjach tak samo zaufać Jezusowi i pozwolić się prowadzić, pozwolić, by On nas obdarzył tym, co dla nas przygotował. To było jak wyzwanie: albo na to pójdziemy i będzie coś naprawdę wielkiego, bo Jezus zawsze dotrzymuje obietnicy, albo puścimy to mimo uszu i będzie tylko łatwo i przyjemnie – tak jak zaplanowaliśmy. Nie było wyjścia, takie wyzwanie można tylko przyjąć. No i się zaczęło! Od pierwszej konferencji S. Bogny, w której przybliżała nam pojęcie nadziei - jako siły do pokonania trudności na drodze do osiągnięcia jakiegoś dobra – nadziei dwojako rozumianej: jako nasze ludzkie, zwyczajne i bardzo egzystencjalne nadzieje, czyli „spodziewania”, oraz jako Nadzieję prawdziwą, mającą źródło w Chrystusie, która dana jest nam jako łaska, a jej celem jest Dobro najwyższe i nieprzemijające. Każdy kolejny punkt programu dnia przynosił coś nowego, temat z pozoru znany ukazywał coraz to nowe wątki: co się dzieje gdy umiera w człowieku nadzieja, co to jest rozpacz i jakie są nasze formy ucieczki od tych problemów życiowych, które nas przerastają, czym różni się potrzeba od pragnienia i jakie za każdą ludzką potrzebą kryje się prawdziwe pragnienie. To wszystko dotykało nas bezpośrednio, nie można było nie odnieść tego do siebie – to już nie były jakieś tam „narody”, ale konkretne „ja” – a więc natłok własnych myśli, i skojarzenia tego, co dotąd jawiło się niewytłumaczalne, nasze życiowe niepowodzenia, lęki, frustracje, pretensje do siebie, do współmałżonka, do Boga również. A wszystkie one płynące z poplątania pojęć, pomylenia spodziewań z Nadzieją, złego rozeznania hierarchii dóbr, rozmijania się oczekiwań boskich i ludzkich. Rozmijają się one, gdy nie wierzymy, że to, co chce nam dać Bóg jest dobre, jest najlepsze dla nas! Że jest bez porównania większe, cenniejsze, niby złota sztabka wobec złotówki.

Codzienna godzina spędzana przed Najśw. Sakramentem mijała jak chwila. Pozwalała przemyśleć podane treści, zastanowić się nad nimi w bliskości Eucharystycznego Jezusa, wsłuchać się w to, co On chce nam powiedzieć słowami wybranego tekstu biblijnego, pytać Go o to, co trudne i przyjmować wszystko, choćby tak to było dla nas niezrozumiałe, jak dla Piotra myśl o konieczności Jezusowego cierpienia i śmierci. Piotr poszedł za Jezusem, choć nie wszystko pojmował, choć miał własny scenariusz Jezusowego wyzwolenia Izraela. Zaufał i poszedł. Czy my też tak ufamy Jezusowi? Czy idziemy za nim naprawdę, czy jest to dla nas jedyna możliwa droga? Jakie są pobudki naszego chodzenia za Jezusem, czy nie tego chcemy przypadkiem, aby tylko spełniał On nasze oczekiwania, aby realizował nasz scenariusz życia? Co odpowiemy, gdy zapyta wprost: za kogo ty mnie uważasz? A przecież On w końcu i tak każdego o to zapyta. Czy więc jesteśmy gotowi odkryć w sobie pragnienie Boga, aby móc uzyskać prawdziwą, Bożą Nadzieję, która daje radość i czyni człowieka szczęśliwym, bo jest światełkiem w jego mrocznych zakamarkach duszy, bo nie tylko życiu nadaje sens, ale też wszelkiemu cierpieniu, bo pozwala przyjąć miłość Jezusa i Jemu poddać to, z czym sobie nie radzimy. Mieliśmy okazję to uczynić: przed krzyżem, indywidualnie, każdy miał taką chwilę dla siebie, aby przyjąć Jezusową miłość i oddać Mu samego siebie z wszystkimi swoimi lękami i problemami. Wiemy teraz, jak wielkim błogosławieństwem jest chrześcijańska nadzieja, - niezawodna, bo oparta na Bożej obietnicy, a Bóg nigdy nie zawiedzie. Traktuje nas bardzo poważnie i szanuje naszą wolność, nigdy niczego na nas nie wymusza, nawet jeśli dokonujemy złych wyborów – nigdy nie naciska, choć wie, jak trudne konsekwencje naszych błędów przyjdzie nam znosić. Czeka na akt naszej woli zwrócony ku Niemu, dlatego tak ważna jest modlitwa i tak bardzo nam (a nie Bogu!) potrzebna. Buduje ona naszą relację z Panem, podobnie jak medytacja Słowa Bożego, porządkuje sferę psychiki i ratuje nasze człowieczeństwo.

 


Mieliśmy możliwość uczestniczyć w pięknie prowadzonej, płynącej od serca, głębokiej modlitwie, włączać się w nią spontanicznie, a także wypowiedzieć indywidualnie, przed Najśw. Sakramentem napisaną przez siebie modlitwę – własne credo. Był też czas na małżeński dialog, były rodzinne zabawy na śniegu, dyskusje w grupach, pogaduszki przy kawie, śpiew, wspólne dyżury, i wiele, wiele radości. To dobrze, bo chrześcijanin nie może być człowiekiem smutnym. Wszak nadzieję pokłada w Panu, ufa jego obietnicy i wie, że ona się spełni, choć trzeba może będzie i trochę pocierpieć i mocno ufać i mieć wiele cierpliwości, konsekwencji oraz wytrwałości.. Wtedy Bóg działa, i obdarza większym dobrem, niż możemy się spodziewać, dobrem, które zawiera nie tylko spełnienie wszystkich ludzkich, codziennych pragnień, ale jeszcze o wiele, wiele więcej. Tak właśnie ubogacił i nas, wbrew naszym ludzkim oczekiwaniom, na krótkich, ale jakże treściwych rekolekcjach tematycznych w Siedlcu kolo Krzeszowic

Barbara i Ryszard