Kapłan jak brat.

Kapłan w kręgu może być trochę jak brat. Jeśli chce, oczywiście. A ksiądz Wojtek należał do tych księży, co chcą. Wiadomo: różne jest podejście kapłanów do kręgu. Niektórzy zostają opiekunami z musu, inni z chęci, jedni uważają za swój obowiązek prowadzenie całego spotkania, inni przez całe spotkanie piszą smsy i wychodzą przed końcem, bo się spieszą. Różni są: młodzi, starsi, z różnymi doświadczeniami życiowymi.

Nasz krąg dostał taką łaskę, by mieć kapłana umierającego. Umierał młodo, bo niewiele po trzydziestce: podczas wypadu na narty dostał ataku serca i okazało się, że ma chorobę genetyczną i w zasadzie nie powinien już żyć. Żył jeszcze sześć lat. Niemal tyle samo opiekował się naszym kręgiem.

Nie od początku byliśmy ze sobą blisko. Choroba, ból, mnóstwo ograniczeń zamykały go w sobie; starał się nie opuszczać spotkań, ale nie zawsze udawało się mu być. Za to gdy był, starał się o przygotowanie do poruszanego tematu: mimo choroby miał jasny umysł i świetnie potrafił przekładać trudne teologiczne kwestie na łatwy do zrozumienia język obrazowych przykładów. To był jego wkład. Ale jeszcze ważniejsze było dla nas to, że nie był tylko biernym obserwatorem naszych zmagań ze zobowiązaniami. Sam chciał nimi żyć i sam się z nami dzielił realizacją zobowiązań w ostatnim miesiącu. Dzięki temu mieliśmy poczucie, że naprawdę chce być z nami we wspólnocie, że to nie obowiązek i przymus, ale jego własna chęć trwania z nami w całości tego, czym jest Domowy Kościół. Wiedzieliśmy też, że krąg jest dla niego miejscem, w którym – mimo swojego bardzo złego stanu fizycznego (nie rozdawał już komunii, mszę odprawiał na siedząco) – czuje się ciągle potrzebny. I że to dla niego ważne.

Gdy do pierwszej choroby doszła druga, również nieuleczalna, pytano nas, czy nie chcemy zmienić opiekuna. Odmówiliśmy: jak moglibyśmy z niego zrezygnować! Był przecież nasz, mieliśmy mu powiedzieć: jest ksiądz zbyt chory, chcemy kogoś innego? Nowszy model?

Jesienią, na ostatnim kręgu przed śmiercią jeszcze raz dziękował nam za to, że z niego nie zrezygnowaliśmy, że wciąż go chcieliśmy. To było ważne: dla niego i dla nas. Ale jeszcze ważniejsze doświadczenie, które Pan Bóg nam przygotował, przyszło wiosną, gdy wrócił z ciężkiej operacji i trudno mu było dojść do własnej łazienki w małym kapłańskim mieszkaniu. Pytaliśmy, jak mu pomóc, jak go wesprzeć: poprosił, żeby robić mu kolacje. Ustaliliśmy grafik, podzieliliśmy dni i cały nasz krąg wraz z jednym zaprzyjaźnionym małżeństwem zaczął ks. Wojtkowi ogarniać te kolacje. Szybko okazało się, że nie chodzi tylko o jedzenie, ale o zwykłe bycie razem, rozmowę, słuchanie muzyki, którą kochał. Równie szybko więc zaczęliśmy przychodzić do niego całymi rodzinami: wypełnialiśmy mu właściwie każdy wieczór w tygodniu, siedzieliśmy, dopóki dzieci nie zaczynały zasypiać (a wszyscy mamy maluchy). Przychodziliśmy tak – codziennie – przez osiem tygodni. I gdybym miała powiedzieć, kto na tym bardziej skorzystał, powiedziałabym, że nikt bardziej: skorzystał nasz cały krąg. Pięć małżeństw i ksiądz. Te spotkania zbliżyły nas do siebie. Pokazały, co jest ważne. Dały okazję, żeby się zwyczajnie ze sobą poznać, trochę zaprzyjaźnić, przegonić kapłańską samotność, dać radość i poczucie wspólnoty. A najbardziej wzruszający był moment, gdy nasz ksiądz Wojtek dziękował nam za tę troskę o niego: góral z Nowego Targu, który o swoich emocjach raczej nie opowiadał, niemal ze łzami w oczach mówił, jak ważne było dla niego to, że mieliśmy dla niego czas. Że chciało nam się tak zwyczajnie z nim być, każdego wieczora, gdy naprawdę tego potrzebował.

Mówi się, że krąg po pewnym czasie staje się bliższy niż rodzina.
A ksiądz w kręgu może być jak brat. Ktoś, do kogo można zadzwonić i pogadać chwilę, na kogo można liczyć, gdy potrzeba pomocy w sprawach duchowych i innych też.
Tylko trzeba to odkryć.
Nie traktować kapłana jako urzędnika spełniającego narzucone przez proboszcza obowiązki.
Dać mu na początek kredyt miłości i troski – niezależnie od tego, czy ma być z nami rok, czy pięć lat.
Pokazać mu, że nie jest tylko od tego, żeby pilnować, by nie było herezji, pobłogosławić, mszę odprawić i wygłosić wykład na temat spotkania. Że może być – jeśli zechce – jednym z nas: że może w kręgu znaleźć „rodzinę zastępczą”, która naprawdę będzie go wspierać i być z nim w dobrych chwilach i trudnych też. Że krąg to dla kapłana nie tylko zadanie, ale także dar. Jeśli tylko chce go przyjąć – tak, jak chciał ks. Wojtek Łoś, kapłan archidiecezji krakowskiej, od października 2018 na stanowisku wikariusza w Domu Ojca.

 

Marta Łysek, archidiecezja krakowska