Drukuj
Odsłony: 907

Tak, jak długo trwa już ta nasza kwarantanna, tak wiele etapów jej przeżywania doświadczyliśmy przez ten czas …

Jeśli Pan Bóg zabiera jakieś dobro, to tylko po to, żeby dać w zamian czegoś lepszego. Doświadczamy tego bardzo konkretnie w tym wyjątkowym, niełatwym okresie. Początek był wielkim zdziwieniem; nagłą, zupełnie niespodziewaną i głęboką zmianą trybu naszego życia. Wiele w nas było wówczas obaw i swoistego zdezorientowania. Jednak równocześnie pewność obecności Bożej w naszym życiu i w całym świecie, pozwoliła na w miarę spokojne podejście do sprawy i szukanie dobra. Znaleźliśmy go wiele… Przede wszystkim wielkim dobrem była błogosławiona konieczność bycia razem. Mam taką refleksję,

że od początku naszego małżeństwa nie byliśmy tak bardzo w domu razem. Bo nawet w czasie weekendowym czy urlopowym, zawsze coś się działo. Wycieczki, odwiedziny, spotkania… a już szczególnie, gdy wzrosło nasze zaangażowanie we wspólnocie Domowego Kościoła. Dzień całkiem wolny, taki wyłącznie do naszej dyspozycji, również z przyczyn intensywnej pracy męża, należał do wielkiej rzadkości. A i wtedy starsze dziecko ciągnęło do spotkań z rówieśnikami – mieliśmy więc syna coraz mniej. Młodsze też często przebywało u dziadków, czy kuzynów.

I nagle to wszystko się skończyło.

Ten walor kwarantanny objawił się natychmiastowo. Nagle nie wolno nam było działać na zewnątrz. Wszystko, co do tej pory było nieodwołalne, konieczne, do czego się zobowiązaliśmy – zostało wyłączone. Okazało się, że trzeba nie tylko zwolnić, ale i zatrzymać się. Radykalnie. Nawet spotkania z najbliższą rodziną musiały ustać. U męża w szpitalu na oddziale, podzielono się na dwa zespoły pracujące na zmianę po dziewięć dni. Mąż zaczął zmianę od pobytu w domu i już po kilku dniach zaobserwowaliśmy zacieśnienie naszych relacji. Mieliśmy więcej czasu dla siebie. Codziennie! Dzieci miały zdecydowanie więcej nas do dyspozycji, a my dzieci. Codzienne wspólne wieczory. Dzieci między sobą, mimo sporej różnicy wieku zaczęły lubić spędzać razem czas.

Od samego początku odebrałam ten czas jako szczególny dar Boży, najpierw ze względu na męża. Od jakiegoś czasu często mówił, że potrzebuje urlopu. Był bardzo zmęczony pracą oraz tym właśnie brakiem oddechu w czasie wolnym. Zastanawiałam się, czy da się tak zorganizować okoliczności, żeby wziął z dnia na dzień choćby tydzień wolnego i pojechał gdzieś sam. Tak, żeby mógłby odpocząć bez poczucia konieczności sprostania jakimś obowiązkom, powinnościom, gdzie nie będzie rozrywany naszymi oczekiwaniami. Pamiętam, że nawet myślałam, że niech skończy się ten tydzień, w którym miał zaplanowane dyżury i może potem uda mu się złapać choć trochę wolnego; nie miałam jednak zbyt wielkiej nadziei. A tu nagle wszystko zastopowało… Wydarzył się taki nasz prywatny cud.

Bardzo dużym owocem dla mnie tego czasu, była konieczność nowego, pogłębionego spojrzenia na Eucharystię. Znaczne ograniczenia możliwości udziału we Mszy świętej, gdy do tej pory staraliśmy się uczestniczyć w niej codziennie, były źródłem duchowego poszukiwania zrozumienia sytuacji i odnalezienia się w niej. Jak żyć bez Jezusa? Jak z odpowiedzialnością, mądrością i posłuszeństwem przeżyć niedzielę bez obecności w kościele? Ogromną pomocą dało nam wtedy środowisko wiary, w tym wspólnoty Domowego Kościoła. Wiele rozmów (telefonicznych) z ludźmi próbującymi się tak jak my odnaleźć, wiele przeczytanych dokumentów i artykułów[1] pomogło zrozumieć głębszą jeszcze istotę Komunii św. Ta nowa sytuacja pozwoliła mi dotrzeć do głębi mojej wiary w obecność Jezusa w Eucharystii. Z radością odkryłam dar Kościoła w postaci komunii duchowej, sprecyzowanej już na Soborze Trydenckim w XVI wieku. Zobaczyłam również, jak mało wcześniej dziękowałam Bogu, jak czasem rutynowo przyjmowałam Jezusa do serca. Uczestnictwo w Mszach św. z konieczności przez Internet czy telewizję wyczuliła mnie na moment przyjęcia Jezusa jako świadomego i gorącego aktu wiary i zaufania i miłości. On wtedy przychodzi. Jest. Według obietnicy Kościoła.

Od jakiegoś czasu znów możemy uczestniczyć w rzeczywistym wymiarze we Mszy św. Bóg jest wielki!

Kolejną bardzo dobrą konsekwencją czasu epidemii, jest większa ilość modlitwy w naszej rodzinie. Na początku, gdy czuliśmy większą trwogę - mobilizowaliśmy się by się chronić. Byliśmy w domu, więc bez przeszkód zbieraliśmy się na modlitwę Anioł Pański, Koronkę do Miłosierdzia Bożego, a wieczorem, solidarnie z Kościołem w Polsce o 20.30, na części różańca. Spodziewałam się większych sprzeciwów dzieci (zwłaszcza młodszej córki), jednak o dziwo wszyscy, bez większych oporów codziennie, aż do tej pory klękamy do modlitwy. Córka chętnie prowadzi nawet całą koronkę, czy tajemnicę różańca. Mimo upływu kolejnego miesiąca, mimo uspokajania się sytuacji, w miarę możliwości trwamy przy tych modlitwach, szczególnie wieczorem na różańcu. Chciałabym już nigdy z tego nie rezygnować. Może uda się, z Bożą pomocą.

Jako znak Opatrzności Bożej odbieram również czas ogłoszenia pandemii z jej restrykcjami. Przecież np. pięć lat wcześniej byłoby dużo trudniej mieć (wirtualny) kontakt z Liturgią, korzystać z licznych ofert Mszy świętych. W dobie powszechnego Internetu, możliwości teleinformatycznych doświadczyliśmy wielkiej mobilizacji wielu księży w parafiach, by udostępnić parafianom wirtualną obecność w swojej świątyni.

Wiele jeszcze dobra, mimo trudności, doświadczyliśmy w tych czasach wyjątkowo innych, ale przecież akurat to się nie zmienia: pełna jest ziemia łaskawości Pana. Zawsze!

Małgorzata i Andrzej

Diecezja krakowska

 

[1] Szczególnie te dwa:

- Ks. Grzegorz Strzelczyk tłumaczy, na czym polega przyjęcie komunii duchowej https://deon.pl/kosciol/ks-grzegorz-strzelczyk-tlumaczy-na-czym-polega-przyjecie-komunii-duchowej,789609

- Paweł Milcarek: Idźmy głębiej - droga duszy poprzez epidemię https://www.pch24.pl/pawel-milcarek--idzmy-glebiej---droga-duszy-poprzez-epidemie,74685,i.html